Przejeżdżając przez lasy deszczowe wyspy południowej zauważyliśmy wśród gąszczu paproci znak "Mitchells Gully Goldmine". Postanowiliśmy zajrzeć do niej, gdyż takie mało znane, zapomniane miejsca "w chaszczach" były dla nas bardziej atrakcyjne niż "stylizowane" miasteczka z czasów gorączki złota, o krzykliwych barwach budynków, pełne poprzebieranych aktorów.
Bardzo miły właściciel przybytku powitał nas uśmiechem i opowiedział historię kopalni. Następnie wskazał drogę w gąszcz i... hulaj dusza. Poza nami nie było tam nikogo ;D