Jesteśmy na samym końcu najpiękniejszego fiordu świata - Geirangerfjord, a konkretnie w osadzie Geiranger, która liczy ok. 300 mieszkańców. Ten turkusowy fiord z majestatycznymi, ośnieżonymi szczytami górskimi, niezwykłymi wodospadami i roślinnością tu nas sprowadził. Ze względu na jego piękno UNESCO umieściło go na Liście Światowego Dziedzictwa. Dostrzegł je również National Geographic i uznał to miejsce za jedno z najpiękniejszych na Ziemi. Fiord ma 16 km długości i 600 m głębokości, co pozwala wpływać tu pełnomorskim statkom, które pokazałem w poprzednim albumie. Nie będę już dłużej opowiadał, bo czas upływa, a jest tu co zwiedzać. Jako, że mieszkamy po przeciwnej stronie osady, w domku kempingowym,
jedziemy samochodem wzdłuż brzegu fiordu do "centrum". Po drodze podglądam wszystko, nie nadążam kręcić głową, tyle tu piękna. Zaczynamy od spaceru po miejscowości. Odwiedzamy liczne sklepy z pamiątkami i innymi bzdetkami. Podobają mi się wełniane swetry w norweskie wzory, niestety cena przekracza nasze możliwości. Delektujemy się licznie tu obecnymi trollami, które z reguły są brzydkie, ale ...sympatyczne. Jest tu tak pięknie, że tydzień to za mało, żeby wszystko w okolicy tej małej miejscowości zobaczyć. Na koniec jeszcze podam ciekawostkę. Na fiordowych stokach Geirangerfjordu, jeszcze przed II wojną światową mieszkali ludzie na odizolowanych od świata farmach. Historia opowiadają o dzieciach przywiązywanych do palików, aby podczas zabawy nie spadły z urwiska oraz o farmerach blokujących głazami ścieżki, by uniemożliwić przejście poborcom podatkowym. Ostatni mieszkańcy wyprowadzili się stąd dopiero w 1961 r. Byliśmy w Geiranger dwa dni. Z wielu atrakcji tej okolicy postanowiliśmy zdobyć największy szczyt górujący nad nim, Czy nam się udało pokaże w następnym albumie. Zapraszam.